niedziela, 5 stycznia 2014

Rozdział 8

- Kocham, kocham, kocham cię! - wrzeszczę jak oszalała, przytulając Andrzeja. Widok z hotelu jest boski. Piękne morze, delikatny wiatr rozwiewający moje włosy, no i ukochany mężczyzna u boku. Czego chcieć więcej?
- Wiesz, że mógłbym cię przytulać całą wieczność, ale w ten sposób nie zdążylibyśmy się poopalać - mówi składając szybki pocałunek na mych ustach. Wzdycham, ale pokornie pakuję torbę i po pięciu minutach jestem już gotowa. Gdy wychodzimy z hotelu, mam nieodparte wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Hmm, a może jestem przewrażliwiona? Wszelkie nachodzące mnie myśli usuwa widok plaży. Z bliska jest jeszcze bardziej niezwykła. Z zamyślenia wyrywa mnie głos Andrzeja:
- Posmarować ci plecy kremem? -
- Uch, co? -
- Pytałem, czy posmarować ci plecy kremem -
- A, tak, tak. -
- Kurde, nie mogę znależć butelki -
- Pokaż. Hmm, musiała zostać w hotelu. Daj mi chwilę, pobiegnę po nią. -
- Ale długo nie będę czekał - mówi z zadziornym uśmiechem, wręczając mi klucze do pokoju. Raz, dwa jestem w naszym pokoju i z szafki wyciągam krem. Spokojnie zamykam drzwi na klucz, gdy wtem ktoś łapie mnie za ramiona i przyciska do ściany, tak, że nie mogę się ruszyć. Zanim zaczynam krzyczeć, mój oprawca mówi:
- Uważaj na niego. Nie znasz wszystkich jego sekretów. To nie jest facet dla ciebie. - słyszę zmysłowy głos. O uszy obija mi się charakterystyczny argentyński akcent. Podnoszę głowę i nieruchomieję.
- Facu?! Puść mnie, w tej chwili! - wrzeszczę lecz on nie reaguje. - Natychmiast mnie puszczaj! - dopiero teraz oswabadza mnie ze swych rąk. - Co ty do cholery robisz?! Pogrzało cię czy jak?! -
- Staram się cię ochronić. -
- Taa, jasne. A może wyjaśnisz mi jeszcze jakim cudem się tu znalazłeś? -
- Poleciałem za wami. - mówi, wyraźnie zawstydzony.
- Zaraz, czyli śledziłeś mnie? -
- Tak, ale zrozum, że to dla twojego dobra. Znam Andrzeja dłużej i wiem o nim znacznie więcej niż ty. Nie mogę pozwolić, by coś ci zrobił. Taka piękna, krucha, delikatna istotka..... Aż strach pomyśleć, co on może z tobą zrobić. -
- Dzięki za troskę, Facu, ale to jest moje życie i to ja decyduję co jest dla mnie dobre. Ok? No to pa. Miłych wakacji. -
Na odchodne słyszę jeszcze jak krzyczy:
- Jakby coś to mieszkam w pokoju obok! - ale nie zwracam na to uwagi. Zastanawiam się na tym, co powiedział mi Facundo. Jakie zagrożenie, jakie sekrety? Gdy docieram na plażę, widzę znudzonego Andrzeja.
- Kasia, ile można iść po jedną butelkę kremu?! - mówi, wyraźnie zdenerwowany.
- Wybacz, ale zatrzymali mnie w hotelu, musiałam zostać. - wymyślam na poczekaniu, bo nie chcę mu powiedzieć o tym co naprawdę się stało. Lepiej żeby nie wiedział o całym zajściu.
- No dobra, chodź tu do mnie. - łapie mnie za biodra i ciągnie do siebie, tak, że spadam na niego z impetem, po czym namiętnie całuje. Nie mam pojęcia jak szybko mija mi cały dzień na plaży. Kąpiel w morzu, opalanie się, gra w siatkówkę plażową, a to wszystko przeplatane pocałunkami od ukochanego. Nawet przestałam myśleś o mojej rozmowie z Facu. Gdy zaczyna się powoli ściemniać, Andrzej proponuje, że skoczy do baru po jakieś drinki.
- Trzeba w końcu uczcić nasze wspólne wakacje. - śmieje się.
- Dobrze, ale nie każ czekać mi długo. - uśmiecham się.
- Jasne, będę za pięć minut. -
Czekam na jego powrót, ale wciąż go nie ma. Zerkam na zegarek, z pięciu minut zrobiło się piętnaście, a z piętnastu, czterdzieści pięć. Boże, a co jak coś mu się stało? Nie mogę tu tak bezczynnie siedzieć. Idę go poszukać, co wcale nie będzie proste, gdyż w tej okolicy aż roi się od różnych barów. Zaglądam do każdego z nich po kolei, ale w żadnym nie znajduję Andrzeja. Stoje przed drzwiami ostatniego pubu. Wciągam głęboko powietrze i z sercem w gardle wchodzę do środka. Od progu odrzuca mnie zapach dymu papierosowego. Rozglądam się po wnętrzu. No cóż, wystrój niezbyt szykowny. W pewnym momencie w oczy rzucami się postać w samych rogu lokalu. Ostrożnie podchodzę do niej. Tak, to Andrzej! Dzięki Bogu, nic mu nie jest. Jednak dopiero po chwili, zauważam, że nie jest sam. Na jego kolanach siedzi jakaś niunia, która wybitnie się do niego klei. W momencie moje oczy zalewają się łzami, a ja z płaczem uciekam. Nieważne gdzie, byle jak najdalej od tej speluny. Siadam na pobliskim murze i wpadam w histerię. Jak on mógł? Jak on mógł mi to zrobić? Przecież wie, jak bardzo go kocham. Chcę iść do hotelu i odruchowo sięgam do kieszeni po klucze. Kurwa. Przecież to on ma ze sobą klucze. Świetnie, jestem w obcym mieście, bez pieniędzy, bez komórki, a jedyne co mam to moje szorty i miętową bluzeczkę na ramiączkach. Super. Nagle do głowy wpada mi pomysł. Facundo. To moja ostatnia deska ratunku. Półżywa doczłapuję się do hotelu, delikatnie pukam w drzwi do jego pokoju, a następnie osuwam się na podłogę i zaczynam szlochać. Drzwi otwierają, a ja słyszę tylko głos Conte:
- O mój Boże. -
Delikatnie bierze mnie na ręce i kładzie na łóżku.
- Facu...ja...-
- Już, spokojnie. Powiedz mi wszystko. - próbując opanować łzy, opowiadam mu o wszystkim co widziałam w tym pieprzonym pubie.
- Bałem się, że tak się to skończy. Od początku próbowałem cię przed nim ostrzec, ale ty byłaś tak w niego zapatrzona, że nic do ciebie nie docierało. Andrzej to świnia, a ty zdecydowanie zasługujesz na kogoś lepszego. Poczekaj zrobię ci herbaty. Wiem, że to czekolada lepiej leczy złamane serce, ale niestety nie mam jej przy sobie. - uśmiecha się do mnie.
- Nie, dzięki, Facu. Juz i tak nadużyłam twojej gościnności. -
- Zostań, proszę. - patrzy na mnie swymi pięknymi, brązowymi oczami.
- Nie mogę, muszę iść. -
- Co mam zrobić żebyś została? -
- Nic. Pozwól mi odejść. -
Powoli podchodzę do drzwi i gdy już mam złapać za klamkę, Facundo łapie mnie za ramię, odwraca, przyciąga do siebie i namiętnie całuje. Nie wiem dlaczego, ale odwzajemniam pocałunek, choć w normalnej sytuacji przywaliłabym mu z liścia. Gdy już odrywamy nasze usta, zauważam, że Facundo gapi się na mnie jakby chciał mnie pożreć.
- Pozwól mi się przekonać, bo bardzo pragnę, abyś ze mną została - mówi, po czym całuje mnie po raz kolejny. Szybkim ruchem ściąga ze mnie koszulkę, a ja pozbywam się jego spodni. Facu rzuca mnie na łóżko i zaczyna się dobierać do moich szortów, tymczasem ja rozpinam jego koszulę. Oboje jesteśmy podnieceni, a pocałunki przestają nam wystarczać. Tak, uprawiam seks z Facundo. Trzeba przyznać, że facet zna się na rzeczy. Pieprzymy się zapominając o istnieniu świata. W końcu spełnieni, zasypiamy obok siebie.

Witajcie! Wybaczcie, że nie było mnie tak długo, lecz cóż, ze względów rodzinnych nie byłam w stanie dalej pisać bloga. Mam nadzieję, że wybaczycie mi moją nieobecność, a kolejny rozdział nie zawiedzie oczekiwań :)

środa, 4 września 2013

Rozdział 7

Kolejny raz wychodzę z opresji cało. Można powiedzieć, że już drugi raz kopię śmierć w tyłek mówiąc: „Nie! Ja jeszcze będę żyć!”.  Powoli otwieram powieki, lecz ku mojemu zaskoczeniu nie widzę tego brzydkiego żyrandola ze szpitala, ale mój własny sufit. Podrywam się z łóżka i rozglądam się wokół. Tak! Jestem we własnym domu! Mój zachwyt przerywa dźwięk wydawany przez mój brzuch, który domaga się jedzenia. Już chcę iść do kuchni, ale w drzwiach zderzam się z Wroną.
- Długo spałaś. Chodź zrobiłem śniadanie. -
Bez słowa idę za nim. Gdy z apetytem pałaszuję omlet, kątem oka dostrzegam najnowszą gazetę. Artykuł z pierwszej strony: „Lokalny gangster zastrzelony przez policję”. Szkoda. Niby Damian był dupkiem, ale kiedyś go kochałam. Zauważam, że Andrzej ukradkiem mi się przygląda.
- Ok, Damiana zastrzelili. A co z resztą? – pytam.
- Uciekł jeden. Do tej pory go nie znaleźli. – wzdycham. Oznacza to, że wciąż nie jestem bezpieczna. – Słuchaj. Wiem, że jest ci ciężko, mi zresztą też. Nie jest łatwo patrzeć jak znowu cierpisz. Mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko, ale zaprosiłem na dziś wieczór kolegów z drużyny. Może to pomoże oderwać ci się od ostatnich wydarzeń. To co zgadzasz się? -
- Dobra, ale błagam nie zróbcie mi bałaganu. Bo jak coś to wiesz, kto to będzie sprzątał? -
- Tak, ja. -
O dwudziestej słyszę dzwonek do drzwi. Szybko otwieram, a moim oczom ukazuje się rozbawiony Maciek Muzaj, a tuż za nim zauważam prawie całą drużynę Skry Bełchatów!
- Cześć! – woła łamaną polszczyzną Nicolas Uriarte.
Gdy już wszyscy wchodzą do środka, a w moim salonie mam tabun rozwrzeszczanych, pełnych testosteronu facetów, dreptam do kuchni po jakieś przekąski. Na miejscu spotykam Karola, który uparcie szuka czegoś w mojej lodówce.
- Hmm, może pomóc? – pytam.
- Nie, dzięki. Ale mam przykrą wiadomość. Soczek ci się skończył. -
- Jak?! Przecież miałam cztery kartony?! -
- Właśnie. Miałaś. -
Super. Ci faceci są w moim domu od dziesięciu minut, a już zdążyli opróżnić mi lodówkę! Wracam do salonu, a tam w ruch poszło już moje Play Station.
- Hej, zagrasz z nami? Wojtek nie ma przeciwnika. – woła Andrzej, a ja postanawiam dołączyć do zabawy. Gdy zajmuję miejsce przy Wojtku, wnioskuję z jego miny, że jest pewny wygranej. Niestety, biedak nie wie, że w Fifę to ja jestem mistrzem. Gładko wygrywam z nim 3:0.
- Przykro mi, ale jesteś mi winien kawę. – mówię, zauważając, że biedny Wojtek jest załamany porażką z dziewczyną. Zerkam na zegarek, a tam okazuje się, że jest już dwadzieścia po północy. Podchodzę do Andrzeja i mówię mu, że idę się położyć. W sypialni rzucam się na łóżko i od razu zasypiam.

Chrapanie. W nocy budzi mnie chrapanie. Po otwarciu oczu nie jestem w stanie nic dostrzec, a gdy próbuję zapalić światło, okazuje się, że nie ma prądu. Bosko. Szybki rzut oka na łóżko – nie ma Andrzeja. Postanawiam zbadać skąd dochodzi chrapanie, jednak nauczona swoim doświadczeniami, wyrzucam róże ze szklanego wazonu, a sam wazon zabieram jako swoją broń. Tak na wszelki wypadek. Powoli schodzę po schodach, co rusz potykając się o różne rzeczy. Gdy w końcu docieram do salonu, zamieram. Wygląda on jakby właśnie przed chwilą został wciągnięty w trąbę powietrzną. Absolutnie nic nie jest na swoim miejscu. Nagle do moich uszu dobiega irytujący dźwięk. To tutaj. To w moim salonie znajduje się źródło chrapania. Nagle zauważam dwie stopy zwisające z mojej kanapy. Pan włamywacz postanowił sobie uciąć małą drzemkę?! Jeszcze odciął mi prąd, bym bała się ruszyć z pokoju. Niedoczekanie. Ostrożnie zbliżam się do kanapy, cały czas trzymając w dłoniach szklany wazon, którym mam zamiar unieszkodliwić złodzieja. W ciszy słychać tylko pikanie mojego serca, które wali jak oszalałe. Już mam uderzyć napastnika w głowę, gdy nagle zrywa się z mojej kanapy wrzeszcząc jakieś słowa w nieznanym mi języku. Odwraca się, a ja w moim włamywaczu rozpoznaję Facundo Conte, który najwyraźniej jak gdyby nigdy nic postanowił uciąć sobie maleńką drzemkę w moim domu.
- Facundo?! Co ty tu robisz? -
- Aktualnie, to próbuję spać. Bardziej zastanawia mnie jednak, dlaczego trzymasz w ręku wazon. – ledwo udaje mu się skończyć wypowiedź, gdy z kuchni wybiera Andrzej w samych bokserkach z ananasem w ręku. Na jego widok ja i Conte jednocześnie wybuchamy śmiechem.
- Co ty chciałeś zrobić tym ananasem? Obronić mnie? – wyduszam z siebie, krztusząc się ze śmiechu.
- To już nawet ty miałaś lepszą broń! – stwierdza Facundo po czym oboje znowu zaczynamy tarzać się po podłodze ze śmiechu.
- Dobra, ktoś mi wytłumaczy dlaczego Facundo śpi u mnie w salonie? -
- Ekhem, no.. tego, ten… - jąka się Andrzej.
- No dalej… -
- Ok, tylko nie bij. Jak poszłaś spać my dalej graliśmy. Niestety w którymś momencie wywaliło korki. Generalnie, to żaden z nas nie jest kotem, więc w ciemności nie widzimy, dlatego gdy ja chciałem pójść po latarkę, niechcący wpadłem na Wojtka, a ten z kolei wpadł na twoje terrarium. -
- Moje terrarium?! -
- Poczekaj, daj skończyć. Oczywiście, bez skaleczeń się nie obyło, dlatego Wojtek postanowił pojechać do domu. Niedługo potem zostaliśmy tylko ja, Facundo, Nicolas i Karol. Gdy Karol odjeżdżał, wyjrzeliśmy przez okno, niechcący zrzucając twojego kwiatka wprost na maskę samochodu Nicolasa. Ten zaczął wyzywać i szybko pojechał do mechanika. Oczywiście zapomniał, że to z nim przyjechał Facundo. Ja nie mogłem go odwieźć, bo wypiłem piwo, dlatego zaproponowałem żeby u nas przenocował. Koniec. -
Jestem wściekła. Mój dom zamienił się w ruinę, a nie dość tego, o mało nie dostałam zawału.
- Nie wiem jak, ale masz doprowadzić mój dom do stanu używalności. A na razie ja wychodzę! – wściekła łapię za torebkę i trzaskam drzwiami. Idę do pobliskiej kawiarni, gdzie przy pomocy małego torcika czekoladowego próbuję odreagować cały stres. Po dwóch godzinach dostaję smsa od Wrony „Wracaj. Dom aż lśni czystością :)” No, ciekawe. Łapię autobus, który podwozi mnie prawie pod mój dom. Przed otwarciem drzwi biorę głęboki wdech. No, raz się żyje. Otwieram drzwi, a tam… O mój Boże! Wszystko jest idealnie. Ten dom chyba nie był taki czysty, nawet pierwszego dnia, kiedy się tu wprowadziłam. Powoli zagłębiam się w moje lokum, nie dowierzając własnym oczom. Wchodzę do kuchni, a tam czeka już zadowolony Andrzej.
- I co? Mam nadzieję, że efekt cię satysfakcjonuje. -
- Jestem wniebowzięta! Jak ty to zrobiłeś? – pytam.
- Niech to pozostanie moją słodką tajemnicą. A tymczasem mam dla ciebie niespodziankę. -
- Jaką? -
- Otwórz. – mówi, podając mi białą kopertę. Patrzę na niego podejrzliwym wzrokiem, ale otwieram ją.
- Andrzej, ale przecież to są… -
- Tak to bilety na samolot. Zabieram cię na wakacje do Włoch. -

Witajcie! Wybaczcie, że tak długo czekałyście na nowy rozdział, ale moja wena odleciała i wcale nie miała zamiaru do mnie wrócić. Bądź co bądź, przed wami kolejna część mojego opowiadania i mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. Buziaki ;*

P.S W kolejnym rozdziale pojawi się nowa postać, która mocno zamiesza w życiu Kasi. :)

czwartek, 1 sierpnia 2013

Rozdział 6

Ok, umarłam. Chyba przyszedł czas na rozejrzenie się po niebie. Dobra, otwieram oczy. Raz, dwa, trzy. Świetnie, widzę tylko biały sufit i jakiś brzydki żyrandol. No, chyba Bóg się nie postarał i wystrój ma taki sobie. Może woli prostotę? Auć! Wszystko mnie boli. Zaraz… A skoro jestem w niebiosach to nie powinnam odczuwać tylko szczęścia, bez żadnego bólu i zmartwień czy coś w tym stylu? No cóż, skoro tak wygląda Niebo, to chyba poproszę o przeniesienie do piekła. Tam przynajmniej będzie mi ciepło. Z zamyślenia wyrywa mnie obcy głos.
- No, obudziła się. Przyjeżdżaj. Czekam. – człowieku, jakie przyjeżdżaj, przecież ja nie żyję. No chyba, że są jakieś linie lotnicze do nieba czy coś. W dzisiejszych czasach można spodziewać się wszystkiego. Ale chwileczkę, nie znam tego głosu. Staram się przekręcić, by zobaczyć jego właściciela, w efekcie czego spadam z łóżka, jakieś kabelki odrywają się od moich rąk, a ja sama zostaję przygnieciona przez stojak z kroplówką. Zaraz do sali wbiegają jacyś ludzie w fartuchach i zostaję od razu wrzucona na łóżko i z powrotem przypięta do tych dziwnych urządzeń. Po chwili w pomieszczeniu zostaję tylko ja i jakaś kobieta.
- Przepraszam panią, co się dzieje? O co chodzi? – pytam, licząc na jakie wyjaśnienia.
- Jest już pani po operacji, wszystko idzie w dobrym kierunku. -
- Jaka operacja?! Skoczyłam z dachu i nie żyję, więc jak można operować trupa?! -
- Owszem, skoczyła pani, ale wprost na nadjeżdżający samochód. To uratowało pani życie. – świetnie. Niczego nie potrafię zrobić dobrze. Nawet zabić się nie potrafię, bo wpadam na jakieś cholerne auto! – Aha, pani chłopak już tu jedzie. – po tych słowach wychodzi z sali. Leżę parę minut wgapiając się w sufit, gdy słyszę znajomy głos dobiegający z korytarza. Widzę, przez okno jak Andrzej rozmawia z Karolem Kłosem. Chwileczkę, czyżby to właśnie Karol siedział wtedy przy moim łóżku? Nie mam czasu żeby się nad tym zastanowić gdyż do mojego pokoju wpada Andrzej z bukietem czerwonych tulipanów. Moje ulubione.
- Kasiu, jak dobrze, że żyjesz. Bałem się, że cię stracę. -
- Nie udawaj. Nie przychodź tu z litości, jasne? Nie chciałeś mnie już nigdy widzieć, więc starałam się spełnić twą prośbę. Zresztą, po tym co zrobiłam sama nie mogłam na siebie patrzeć. -
- Posłuchaj mnie. Wiem co się wtedy stało i to nie ty jesteś winna. To Damian wynajął jednego kolesia, żeby ci wsypał prochy do szklanki i zrobił to zdjęcie. Ty niczemu nie jesteś winna, a ja… jestem idiotą. Nie powinienem był tak reagować i zrozumiem jeśli nie będziesz mnie już chciała widzieć na oczy. Wolałem jednak, żebyś wiedziała co się tak naprawdę zaszło. – wpatruje się w niego szeroko otwartymi oczami. Że co? To wszystko wina Damiana? Boże, a ja się chciałam przez tego chuja zabić?! – To co wybaczysz mi? – z zamyślenia wyrywa mnie głos Wrony.
- A mam wybór? – odpowiadam, trochę żartem, gdyż po tym co usłyszałam to nie mam się jak na niego gniewać.
- W sumie nie. – stwierdza Andrzej, po czym delikatnie mnie całuje. Przez kilka godzin nie odstępuje mnie ani na krok, aż w końcu dochodzi do wniosku, że nam obojgu przydałby się jakiś solidny posiłek.
- Skoczę po jakieś owoce czy coś. W końcu musisz się wzmocnić. – przed wyjściem jeszcze raz mnie całuje, a ja rozanielona odwracam się w stronę okna przez które mam widok na dość sporą część miasta. Po kilku minutach słyszę jak skrzypią otwierane drzwi. Odwracam się i jedynym słowem jakie wtedy przechodzi mi przez usta jest:
- Damian? -

- No cześć kotku. Myślałem, że ten siatkarzyna nigdy nie pójdzie. Swoją drogą, to uparty jest. Po tym jaka niedobra byłaś dla niego, to on do ciebie wraca. No, postawa godna podziwu. -
- Wiem o wszystkim. I on też wie. -
- Domyśliłem się. Liczyłem na to, że uda mi się wyeliminować konkurenta, ale ten chyba jest nie do zdarcia. No cóż, muszę zabrać ciebie. – patrzy na mnie, a na jego twarzy maluje się ten głupkowaty uśmieszek.
- Tylko poczekaj aż Andrzej wróci, to zobaczysz! -
- Chyba nie sądzisz, że przyszedłem sam? Pamiętasz Łysego, Lolka, Jawora? Są wszyscy. Bez wyjątku. Nie da się teraz wejść do szpitala bez spotkania moich kumpli. W końcu nie przewiozę mojej księżniczki bez eskorty, prawda? – widzę jak zbliża się do mnie z jakąś strzykawką, a jak rozumiejąc, że jestem w beznadziejnej sytuacji zaczynam mu grozić.
- Spieprzaj stąd, bo zacznę krzyczeć! -
- Krzycz, Kasiu, krzycz. Nikt cię nie usłyszy. Zrelaksuj się, wyobraź sobie, że jesteś jak Śpiąca Królewna. A teraz dobranoc moja królewno… -

Budzę się w jakimś nieznanym miejscu, a moja głowa napierdala jak nigdy. Staram się rozejrzeć, gdzie jestem, ale nie udaje mi się praktycznie nic dostrzec. Słyszę jednak warkot samochodu. Czyżbym była w bagażniku? Na to wygląda. Muszę jakoś wezwać pomoc, muszę. Nie mogę się teraz poddać, nie teraz, kiedy odzyskałam Andrzeja. Zaraz, gdzieś czytałam, że jak się jest zamkniętym w bagażniku, to trzeba wywalić światło i wystawić rękę. Na szczęście udaje mi się szybko je wyważyć i zaczynam machać mą dłonią. Boże spraw, żeby ktoś to zauważył. Proszę. Jeden maleńki cud, nic więcej. Niestety, minuty mijają, a po pomocy ani śladu. Słyszę że samochód stanął, więc szybko chowam rękę do środka, by Damian nie domyślił się, że wzywałam pomoc. Klapa bagażnika się otwiera, a ja widzę pochylonego nade mną Lolka. Tego pana to bardzo dobrze pamiętam. Wielki, łysy, napakowany, obleśny typ, który w swoim samochodzie woził cały arsenał broni. Lolek szybko wyciąga mnie z bagażnika i rzuca mnie na ziemię. Czuję jednak, że upadam na trawę. Rozglądam się i widzę las. Świetnie, tu na pewno nikt mnie nie znajdzie. Chwilkę później Damian łapie mnie za biodra i szepcze do ucha:
- Zobacz kochanie. Mamy taki śliczny domek. Idealny dla naszej dwójki. Tutaj nikt i nic nam nie będzie mogło przeszkodzić. Będziesz idealną panią, u boku idealnego mężczyzny. -
- Chyba w twoim marzeniach, skurwielu. -
- Nie denerwuj mnie, do cholery! Jesteś moja i już! – w tym momencie zza krzaków wyłania się oddział uzbrojonych policjantów, którzy otaczają Damiana i jego „kolegów”.
- Puść ją! – krzyczy jeden z gliniarzy. Ja czuję, że Damian wyciąga z kieszeni pistolet. Boże, żeby tylko mnie nie zastrzelił. Boże. – Puść ją! – policjant, dalej krzyczy, jakby liczył, że to coś da. Po chwili czuję broń przystawioną wprost do mojej skroni. Słyszę  tylko szept: „Dobranoc, księżniczko” . Zajebiście. A więc tak skończę swój żywot. Zamykam oczy już przygotowując się na śmierć, aż w końcu słyszę strzał. Dalej widzę wszystko jak przez mgłę. Jakiś policjant odprowadza mnie do karetki, nie wiem co się dzieje. Widzę tylko samochód Andrzeja, który nie wiadomo jak znajduje się w tym lesie. Sama nie wiem jak trafiam w jego ramiona, a ostatnie co słyszę zanim tracę przytomność to:
- Już koniec. Jesteś bezpieczna.

piątek, 26 lipca 2013

Rozdział 5

Oczami Andrzeja

Wyszła trzaskając drzwiami. Tylko to nie ja jestem winny, a ona. To właśnie moja ukochana pieprzyła się z jakimś chłopakiem na imprezie, podczas gdy ja siedziałem sam w domu. Idę pod prysznic z nadzieją, że uda mi się zmyć z siebie resztki tego parszywego dnia. Niestety to nie pomaga, więc wskakuję do łóżka z myślą, że może sen da mi ukojenie. Jednak gdy zamykam oczy widzę tylko ją z tym chłopakiem. Przechodzi mnie dreszcz obrzydzenia. W końcu idę do lodówki po piwo. Szybko je wypijam lecz wiem, że potrzebuję czegoś mocniejszego. Muszę jakoś zapełnić pustkę w sercu, a nic nie nadaje się do tego lepiej jak whisky. Ostatecznie zasypiam nad szklanką, a na nogi stawia mnie budzik który zaczyna dzwonić zawzięcie o godzinie szóstej. Cholera, trening. Na śmierć zapomniałem. Jakimś cudem się ubieram i ruszam do szkoły. Już od samego wejścia mam dość. Znowu te naiwne, uśmiechnięte twarzyczki będą się we mnie wgapiać, kiedy ja mam ochotę uciec stąd i nie wracać. Na szczęście nie jestem już tym bachorom tak potrzebny, więc dzielę ich na drużyny, a sam siadam na ławce. Alkohol mi nie pomógł, bo przed oczami mam cały czas Kasię. Przypomina mi się jej uśmiech i to, z jaką pasją grała w siatkówkę. Kasia… Rozglądam się po sali, ale nigdzie jej nie dostrzegam. Najwyraźniej nie przyszła. No cóż, zastosowała się do moich słów. Dzięki Bogu moje rozmyślania chyba przyspieszają bieg wskazówek zegara, bo ze zdumieniem zauważam, że już jest czternasta. Szybko ogłaszam koniec treningu, by tylko móc jak najprędzej wybiec z sali, jednak jestem zatrzymywany przez Julkę.
- Można zająć chwilkę? – pyta tym swoim lukrowanym głosikiem.
- Proszę, ale naprawdę się śpieszę. -
- Jak się miewa Kasia? -
- Czemu pytasz o to mnie, przecież to Asia jest jej przyjaciółką, to ona powinna wiedzieć. – odpowiadam opryskliwie.
- Dobra, dobra. Cała szkoła huczy od plotek o was. Wszyscy już się domyślili, że pomiędzy tobą, a nią coś jest. No to co, jak się ona czuje? -
- Szczerze mówiąc to nie wiem. Nie widziałem się z nią od wczoraj. -
- Hmmm, bo właśnie na tej imprezie u Aśki, to byłam świadkiem takiej dziwnej sytuacji. -
- Jakiej sytuacji? -
- Przed wejściem do klubu widziałam Damiana. Dawał kasę jakiemuś chłopakowi, który potem wynosił nieprzytomną Kaśkę z lokalu. A i jeszcze coś gadali o jakimś zdjęciu czy coś. Nie wiem, nie słyszałam dokładnie. Sądzę, że powinieneś o tym wiedzieć. -
- Jesteś pewna tego co mówisz? -
- Jasne. Nie byłam jeszcze tak pijana jak się wszystkim wydawało. -
- Dzięki za informację. No, a teraz biegnij się przebrać. -
Czy ja dobrze słyszałem? Przecież to wszystko układa się w logiczną całość. Damian płaci kolesiowi kasę za to, że ten wrzuci coś do jej szklanki, weźmie ją do domu i zrobi zdjęcie, które następnie wyśle mi! Nic dziwnego, że Kasia nic nie pamiętała, w końcu po pigułce gwałtu ma się totalną dziurę w głowie. Boże, a ja się na nią tak wydarłem. Co ja najlepszego zrobiłem? Zostawiłem ją samą, zamiast ją wspierać w tej trudnej sytuacji. Nie zastanawiając się wskakuję do samochodu. W końcu muszę z nią porozmawiać. Po drodze kupuję jeszcze bukiet kwiatów, konkretniej to czerwonych tulipanów, które ona uwielbia. Mam nadzieję, że wszystko zrozumie. Gdy podjeżdżam pod jej dom, wybiegam z auta i w podskokach docieram do drzwi. Pukam raz, drugi, trzeci, ale nikt nie otwiera. Nie dziwię się jej, że po tym co jej nawymyślałem nie chce mnie widzieć. Jednak nie mogę teraz odpuścić. Nie gdy znam prawdę. Przeskakuję przez ogrodzenie i zaczynam pukać w okno. Krzyczę, że już wiem o wszystkim co się stało na tej imprezie i chcę z nią porozmawiać. Niestety po piętnastu minutach dalej nikt mi nie otwiera. Zrezygnowany siadam na schodach przed jej domem. Brawo, Wrona. Tylko ty potrafisz tak spieprzyć życie. Gratulacje. Straciłeś kobietę którą kochasz. W momencie, gdy już mam wsiąść do auta, dzwoni telefon. Jednak nie jest to Kasia.
- Tak, słucham? -
- Halo, Andrzej? -
- Przy telefonie. Z kim rozmawiam? -
- Tu Aśka. Przyjeżdżaj szybko do szpitala. -
- Ale po co? Co się stało? -
- Kasia skoczyła z dachu. Przyjeżdżaj szybko. – i tu połączenie się urywa.
Kurwa, kurwa, kurwa. Błyskawicznie wsiadam do samochodu i odpalam GPSa , bo jeszcze nie znam miasta zbyt dobrze. Chyba zasilę skarb państwa, bo po drodze do szpitala mignęło mi charakterystyczne fotoradarowe światełko. W sumie nie powinienem się dziwić, bo jadę na złamanie karku, byleby jak najszybciej być przy Kasi. Gdy docieram pod szpital, przed wejściem czeka już na mnie Aśka i bez słowa prowadzi mnie pod salę operacyjną.
- Muszę zostawić cię samego, nie mogę już tu dłużej być Ale informuj mnie o jej stanie, ok? – prosi Asia, a ja tylko kiwam twierdząco głową. Rozglądam się licząc na to, że uda mi się złapać jakiegoś lekarza i wypytać o stan mojej ukochanej. W końcu z sali wychodzi pielęgniarka, a mi udaje się ją zatrzymać.
- Przepraszam panią, co z nią? -
- A pan jest? -
- Jej chłopakiem. -
- Przykro mi, ale nie mogę panu udzielić tych informacji. Nie jest pan z bliskiej rodziny. -
- Niech pani mnie zrozumie. Moja ukochana leży na sali operacyjnej, a ja nie wiem co się z nią dzieje. Niech pani będzie człowiekiem. -
- Dobrze. Pańska dziewczyna ma rozległy krwotok wewnętrzny, który właśnie próbujemy zatamować. -
- Ale wyjdzie z tego, prawda? -
- Nie wiemy. Wszystko rozstrzygnie się tej nocy. Proszę uzbroić się w cierpliwość i być dobrej myśli. -
Z bezsilności uderzam pięścią w ścianą. Świetnie. Kasia walczy o życie, ja nie mogę jej pomóc. Kręcę się po korytarzy już chyba dwie godziny, a o stanie mojej ukochanej nie wiem nic. Po chwili przypominam sobie, że nawet nie zjadłem obiadu. No cóż, musi mi wystarczyć batonik i cola, które kupiłem w szpitalnym automacie. Siadam na krzesełku i zaczynam oglądać nasze wspólne zdjęcia w telefonie. Oczywiście napotykam się na to jedno. To pieprzone zdjęcie, które zniszczyło wszystko co było. Czuję, że jestem zmęczony, a moje powieki opadają, więc chowam telefon do kieszeni, a sam zasypiam. Budzi mnie dźwięk otwieranych drzwi. Z sali operacyjnej wyłaniają się różne osoby, aż w końcu dostrzegam ją. Taka słabiutka, bezsilna i bezbronna. Próbuję się przecisnąć przez tłum lekarzy, by choć móc złapać ją za rękę i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale jestem odtrącony przez lekarza prowadzącego.
- Proszę pana, proszę się odsunąć. -
- Ale pan nie rozumie, to moja dziewczyna i ja… -
- Proszę nie przeszkadzać. Jak chce pan się czegos dowiedzieć to proszę pytać mnie. -
- Wyjdzie z tego? -
- Wszystko jest na dobrej drodze. Opanowaliśmy krwotok, ale jak na razie pacjentka musi pozostać w śpiączce. -
- Kiedy będę mógł do niej wejść? -
- Na pewno nie teraz. Ona potrzebuje odpoczynku, a pan może ją widzieć tylko przez szybę.-
- Dziękuję panu. -
Gdy już wszyscy wychodzą z jej sali, a całe zamieszanie zdaje się zmierzać ku końcowi, zaglądam przez szybę. Widzę jak leży na tym łóżku, przypięta kablami do tych wszystkich urządzeń. Mam cholerną ochotę tam wskoczyć i ją przytulić, ale nie mogę tego zrobić. Nagle dostaję smsa. Karol. Okazuje się, że przyjeżdża do mnie na tydzień i aktualnie czeka przed moim domem żebym mu otworzył. Co on spać nie może, czy co? Patrzę na zegarek. Piąta. Pisze do niego żeby przyjechał do szpitala. Może się zgodzi zostać przy Kasi. W końcu ja nie mogę odwołać treningu, a nie dopuszczę do tego by nikt jej nie pilnował. Odczuwam potworne zmęczenie tą nocą i w oczekiwaniu na Karola ucinam sobie krótką drzemkę.

The Versatile Blogger

Zostałam nominowana do Versatile Blogger przez Justyna R.
Dziękuję, choć chyba nie jestem godna tego wyróżnienia :)

Zasady konkursu: 
1.Podziękować nominującemu blogerowi u niego na blogu
2. Pokazać nagrodę The Versatile Blogger u siebie na blogu
3. Ujawnić 7 faktów dotyczącego samego siebie
4. Nominować 8 blogów które na to zasługują
5. Poinformować o tym fakcie autorów nominowanych blogów .

7 faktów:
1. Uczę się pięciu języków: angielskiego, francuskiego, włoskiego, serbskiego i portugalskiego. (Co prawda z dwóch ostatnich dalej nic nie rozumiem, ale to nic :D)
2. Jak byłam mała to chciałam się ogolić na łyso xd
3. Oprócz siatkówki moim ukochanym sportem są… zapasy. :)
4. Nie wyobrażam sobie ani jednego dnia bez wypicia choćby jednego Tymbarka :D
5. Za parę lat chcę sobie zrobić tatuaż.
6. Zbieram etykietki z Coca-Coli (wiecie, te z imionami) ;p
7. Mój wymarzony zawód w przyszłości to dziennikarka, najlepiej sportowa :D

8 blogów:
1. http://siatkowkaamoimzyciem.blogspot.com/
2. http://to-tylko-siedem-dni-kotku.blogspot.com/
3. http://www.gorskiepowietrze.blogspot.com/
4. http://moj-aniol-stroz.blogspot.com/
5. http://senna-rzeczywistosc.blogspot.com/
6. http://zsiatkowkacalezycie.blogspot.com/
7. http://siatkowka-mojamilosc.blogspot.com/
8. http://grasz-wygrywasz.blogspot.com/

Nie powiem, wybór był trudny, ale ostatecznie nominowałam właśnie te ;)

Buziaki ;*

niedziela, 21 lipca 2013

Rozdział 4

Głupi budzik. Głupi poniedziałek. W ogóle wszystko jest głupie. Nie otwierając oczu macam dookoła w poszukiwaniu telefonu. Gdy w końcu udaje mi się go wyłączyć, moje powieki powoli się podnoszą. Ze zdumieniem zauważam, że w łóżku znajduję się tylko ja. I gdy już mam dzwonić do Andrzeja, gdzie on wyparował, do moich nozdrzy dobiega charakterystyczny zapach. Lekko zaspana wchodzę do kuchni gdzie zastaję Wronę pichcącego omlety.
- Już wstałeś? – pytam nieprzytomnie. Zupełnie tak, jakby widok Andrzeja bez koszulki nic a nic mnie nie ruszał.
- O, hej. Chciałem zrobić ci niespodziankę, ale chyba nic z niej nie wyjdzie. – uśmiecha się do mnie, a chwilę później pałaszujemy śniadanie ze smakiem. Od razu po zjedzeniu widzę jak Wrona zakłada bluzę i zmierza do wyjścia. – Jadę do siebie, przebrać się. Do zobaczenia na treningu. –
Do szkoły docieram przed Andrzejem. Już z daleka widzę rozszczebiotaną Aśkę. Nie dziwię się, że ma taki dobry humor - w końcu ma dzisiaj urodziny.
- Wszystkiego najlepszego, Asiu! -
- Dzięki. Pamiętasz o mojej imprezie? Masz być na dwudziestą pierwszą, bo jak nie to… -
- Wiem, wiem skopiesz mi tyłek. – odpowiadam, śmiejąc się wraz z nią. Jak dobrze, że mam już prezent. W sumie nie było ciężko mi go wybrać. Asia zawsze powtarzała, że strasznie podoba jej się taki jeden naszyjnik, który widziała w Aparcie, więc miałam ułatwione zadanie.
- No dziewczyny, a wy jeszcze nie przebrane? – wesoły nastrój przerywa nam Wrona, który właśnie wkroczył do szkoły.
- Dobrze trenerze, już idziemy do szatni. – szybko odpowiada Aśka, a ja staram się nie koncentrować na Andrzeju. W końcu nikt nie wie o tym, że jesteśmy razem. Nauczyciel i uczennica – to zawsze budzi kontrowersje. Zajęcia mijają mi szybko jak nigdy. Po powrocie do domu rozsiadam się wygodnie w fotelu, ale nie na długo bo zaraz słyszę dzwonek do drzwi. Zaglądam przez wizjer i widzę Andrzeja z bukietem czerwonych tulipanów. Wpuszczam go do środka, a ten już od progu obdarowuje mnie pocałunkami. Nie, że mi to przeszkadza. Rozsiadamy się wygodnie na kanapie, ale ja wiem, że nie mam zbyt dużo czasu dla niego.
- Andrzej.. -
- Tak, kochanie? -
- Dzisiaj są urodziny Asi i urządza ona imprezę na którą jestem zaproszona. Wiesz, chętnie bym cię ze sobą wzięła, ale…-
- Ale nikt nie wie, że jesteśmy razem. Przecież nie jestem twoim ojcem, żebym mógł ci czegoś zabronić. – śmieje się.
- Obiecuję, że ci to wynagrodzę. A teraz chodź, pomożesz mi wybrać sukienkę. -
Szybki przegląd szafy nie daje żadnych rezultatów. Wrona naśmiewa się ze mnie do łez gdy stwierdzam, że „nie mam się w co ubrać”. Po około dwudziestu minutach decyduję się pójść w mojej ulubionej sukience – brzoskwiniowej. Po umalowaniu się i spakowaniu „niezbędnych” rzeczy do torebki, żegnam się z Wroną dając mu soczystego całusa.
- Pa kochanie. -
- Pa. Baw się dobrze. -
Pod klubem spotykam już Asię i razem wchodzimy do środka. Wszyscy wręczają jej prezenty, a mój wywołuje u niej jakąś histerię. – Kasia, skąd wiedziałaś? – Hmm, jeśli przez dwie godziny paplała mi do ucha o tym, jak bardzo podoba jej się ten naszyjnik, to ciężko by mi było kupić coś innego. Na salę wjeżdża wielki tort, zostaje wzniesiony toast, a teraz zabawa się zaczyna. Po około godzinie część gości już jest pijana. Aśka zniknęła gdzieś ze swoim chłopakiem, a ja siedzę sama przy barze. Zamawiam wodę z cytryną, bo obiecałam sobie, że nie wrócę schlana w trupa do domu. W tłumie tańczących ludzi zauważam moje znajome z klasy i dołączam do nich. Po kilku tańcach idę do baru po moją wodę, by ugasić pragnienie. Wracam z powrotem na parkiet, ale stopniowo zaczynam czuć się coraz gorzej. Zaczyna kręcić mi się w głowie więc siadam na barowym krzesełku. Powoli słabnę, aż w końcu urywa mi się film.

Ugh, moja głowa… Otwieram oczy i widzę, że znajduję się w swoim własnym łóżku w samej bieliźnie. Kurde, nawet nie pamiętam jak dostałam się do domu, a co dopiero jak się rozebrałam. Patrzę na zegarek. Czternasta. Fiu, fiu, Katarzyno. Coś chyba wczoraj zabalowałaś. Nagle przypominam sobie o treningu. Zerkam na telefon spodziewając się czterdziestu nieodebranych połączeń od Wrony, a tu… nic. Chyba się domyślił, że mogę lekko niedomagać po wczorajszym wieczorze i dał mi trochę spokoju. Dosłownie wyczołguję się z łóżka i docieram do szafy. Ubieram się w czerwony t-shirt i szorty, a następnie dreptam do kuchni i robię sobie śniadanie. A raczej śniadanio-obiad czy coś w tym rodzaju. Dobra, trzeba się zebrać i iść do Andrzeja - w końcu miałam mu wynagrodzić wczorajszy dzień. W osiedlowym sklepiku kupuję składniki do pizzy przy czym ze zdumieniem zauważam, że głowa przestała mnie boleć. Łapię taksówkę i szybko docieram pod jego mieszkanie. Dzwonię do drzwi i czekam. Gdy mi otwiera od razu ładuję się o jego mieszkania.
- Hej kochanie. Wybacz, że nie pojawiłam się na treningu, ale ocknęłam się dopiero o czternastej. Mam nadzieję, że jesteś głodny, bo mam tu składniki na pizzę. Ej, co się stało? – pytam, widząc jego zdenerwowaną i lekko strapioną twarz.
- Nic. – odpowiada zimnym tonem. – Fajnie było na imprezie? -
- Całkiem fajnie. Oczywiście nie licząc tego, że Aśka zmyła się w samym środku własnych urodzin. -
- Pytałem, czy fajnie było na imprezie. -
- Yyy… no… fajnie? – mówię, nie mając pojęcia o co mu chodzi. Obserwuję jak ze swojej kieszeni wyciąga telefon i czegoś w nim szuka. Po chwili wgapiam się w zdjęcie. Widać na nim jak leżę w samej bieliźnie z jakimś obcym, przytulonym do mnie chłopakiem. Mało tego, zdjęcie jest zrobione w moim własnym łóżku. Przez kilka minut nie mogę wydusić z siebie ani jednego słowa. Chciałabym wiedzieć co się stało wczorajszej nocy, ale nic nie pamiętam. Przerażonymi oczyma patrzę na Andrzeja. Jest smutny, rozżalony i najwyraźniej rozczarowany.
- Masz mi coś do powiedzenia? – pyta, a z jego oczu bije chłód.
- Andrzej… Ja nic nie pamiętam… Nie wiem co się wtedy stało. – mówię łamiącym się głosem.
- Ale ja wiem. Puściłaś się. – i tu ma rację. Przespałam się z tym chłopakiem. Wszystko na to wskazuje, nie ma żadnego punku zaczepienia. Z zamyślenia wyrywa mnie jego głos.
- Kim ten skurwysyn jest?! – wrzeszczy.
- Nie wiem. Nie znam go. -
- No i świetnie. Bzykałaś się z jakim obcym facetem. Nie no, bomba! – mówi ironicznym tonem.
- Andrzej, ja… -
- Wiesz, myślałem, że jesteś inna. Wtedy w parku widziałem ciepłą, szczerą i wesołą dziewczynę, o której nigdy bym nie pomyślał, że może mi wbić nóż w plecy. A tu proszę. Niespodzianka. -
- Posłuchaj mnie choć przez chwilę! Nie mam pojęcia co się stało wczoraj. Nic nie pamiętam. Z własnej woli nigdy bym cię nie skrzywdziła, rozumiesz? A w ogóle skąd masz to zdjęcie? -
- Dostałem dziś rano. Widocznie jeszcze ktoś był na tyle uczciwy, by mnie uprzedzić. -
- Kochanie, proszę… -
- Po prostu zniknij z mojego życia, ok? Zapomnij o tym co było. -
- Nie. Ja cię kocham. -
- Nie chcę cię już nigdy więcej widzieć. -
- Andrzej… -
- Nigdy. -
Wychodzę z jego mieszkania trzaskając drzwiami, choć to nie na niego powinnam być wściekła, a na siebie. Błądzę po mieście, nie wiedząc co ze sobą zrobić. W końcu wchodzę na dach jakiegoś hotelu i zaczynam rozmyślać. Kaśka, coś ty zrobiła? Jak mogłaś? Prawda jest taka, że jedną nocą spierdoliłam sobie życie. Zraniłam tego, którego kocham i nic mnie nie usprawiedliwia. Najgorsze jest to, że nic z tego nie pamiętam i nawet nie wiem co ten chłopak ze mną robił. Na samą myśl jest mi niedobrze. I co teraz? Mam o wszystkim zapomnieć? Przecież to niemożliwe, bo czas spędzony z Andrzejem jest najpiękniejszym wspomnieniem. Po raz pierwszy poczułam się kochana, bezpieczna i w pełni akceptowana. A co dałam w zamian? Ech, szkoda gadać. Ciągle w uszach dźwięczą mi słowa „Nie chcę cię już nigdy więcej widzieć.” Wciąż bolą. Wstaję i powoli podchodzę do krawędzi dachu. Patrzę na ludzi i widzę jak błahymi rzeczami się przejmują. Tymczasem ja straciłam ukochanego mężczyznę. I to na zawsze. Biorę ostatni, głęboki łyk powietrza, zamykam oczy i delikatnie odrywam stopy od podłoża. Lecę.

Witajcie :) Cieszę się niezmiernie, że jest Was na moim blogu coraz więcej. Mam nadzieję, że nie zawiodę Waszych oczekiwań i rozdział będzie się podobał :D Buziaki ;*

wtorek, 16 lipca 2013

Rozdział 3

- Ty... Ale jak? – mówię zaskoczona, kiedy staram podnieść się z podłogi.
- Wypuścili mnie wcześniej za dobre sprawowanie. Widzisz jaki byłem grzeczny, żeby zobaczyć się z tobą? – przysuwa swoje usta do moich, ale ja odsuwam jego twarz w przeciwnym kierunku. Teraz kiedy patrzę na niego, czuję tylko obrzydzenie. Nie jest tym chłopakiem jakiego poznałam. Zmienił się, a ja kochałam tylko jego pierwszą wersję.
- Nie chcesz pocałować swojego misia? Oj, nieładnie, nieładnie. -
- Damian, odejdź. Nie chcę cię już nigdy widzieć. – mówię spokojnym i opanowanym głosem, gdyż wiem, że lepiej go nie denerwować.
- Ha! I ty sądzić, że dam ci spokój i pozwolę się spotykać z tym chłoptasiem, tak?! – Matko Boska. Andrzej.
- Co mu zrobiłeś?! – wrzeszczę na niego, bo boję się czy Wrona jest cały i zdrowy. W końcu znam Damiana i wiem do czego jest zdolny.
- Nic. Jeszcze nic. W sumie nie dziwię się mu, że się w tobie zakochał. Bo ty bardzo ładna dziewczyna jesteś. Tylko twój kolega zapomniał o jednym fakcie – że jesteś moja. -
- Zostaw mnie. Ja już nic do ciebie nie czuję. Nie kocham cię, rozumiesz?! – krzyczę, starając się przy tym wyrwać z jego uścisku.
- Hmm, to chyba muszę przypomnieć ci czym jest miłość. – odpowiada i szybko powala mnie na podłogę. Stara się odpiąć mój stanik, ale ja zaczynam go gryźć w rękę i kopać kolanem w brzuch. Niestety, nie wywołuje to na nim żadnego wrażenia, a rozjuszony jeszcze bardziej, uderza mnie w kilka razy w twarz. Czuję, że powoli tracę siły, a z moich ust spływają krople krwi. Ku mojemu zdumieniu Damian zaczyna mi się przyglądać, a po chwili mówi:
- Wiesz kotku, ja nie chcę się z tobą kochać w niezgodzie. Czekałem tyle czasu, więc mogę jeszcze trochę poczekać. – schodzi ze mnie i udaje się w stronę drzwi wejściowych. – Ach i jeszcze jedno. Ogarnij się trochę. No, podmaluj trochę oczko czy coś, w końcu wiesz, że lubię jak jesteś w pełnym makijażu. Wpadnę jutro kotku. – po tych słowach znika za drzwiami, a ja nie jestem w stanie drgnąć. Mija kilka minut zanim wskakuję pod prysznic. Delikatnie zmywam zakrzepniętą krew z mojej twarzy. Liczę na to, że woda zmyje też to wspomnienie i dam radę zasnąć spokojnie. Niestety, to nie działa. Gdy tylko staram się zamknąć oczy, to widzę twarz Damiana, dlatego nie zmrużam oka przez całą noc. W końcu zasypiam, ale dopiero kiedy zaczyna się rozjaśniać.

Następnego dnia nie idę na trening. Pomijając fakt, że wcale się nie wyspałam, to nie chcę się pokazać z siniakiem pod okiem. Jednak nie mogę mieć chwili dla siebie, bo zaraz dzwoni Andrzej:
- Kasiu, gdzie jesteś? Czemu cię nie ma na treningu? -
- Źle się czuję. – staram się wcisnąć mu jakiś bajer, bo nie chcę go niepokoić.
- To ja tam wpadnę do ciebie. Nie mogę cię zostawić samej. – cieszę się tym, że się o mnie troszczy, ale teraz ta troska jest mi wybitnie nie na rękę. Nie chcę jednak wzbudzić żadnych podejrzeń, więc odpowiadam:
- Ok. W takim razie czekam. -
- To pa. -
Patrzę na zegarek. Dwunasta. Mam dwie godziny na podmalowanie twarzy (żeby nie było widać siniaków) i ogarnięcie przedpokoju, bo ten, po wizycie Damiana wygląda jakby przeszedł przez niego huragan. Zaczynam od sprzątania, w końcu to będzie prostsze niż zamalowanie wściekle fioletowego lima pod okiem. Szybko ogarniam cały przedpokój i gdy mam zabierać się za moją twarz, słyszę dzwonek do drzwi. Biegnę, by otworzyć lecz najpierw, nauczona doświadczeniami z poprzedniego dnia, zaglądam przez wizjer. Wrona. Jest trzynasta do cholery, a ten już stoi pod moim domem. Ostatecznie wpuszczam go do środka. W końcu nie zostawię go tam tylko po to, żebym mogła się umalować.
- Hej. – mówię słabym głosem, starając się odwrócić twarz tak, by nie zauważył moich siniaków.
- Hej. Stęskniłem się za tobą. Przyniosłem ze sobą trochę filmów i składniki do przygotowania takiej fajnej sałatki owocowej. Momencik… Pokaż się. – mówi, powoli oglądając moją twarz. – Kto ci to zrobił? – pyta.
- Nikt. Przewróciłam się i tak jakoś upadłam. – gdy tylko kończę zdanie Andrzej mrozi mnie swoim spojrzeniem.
- Taaa, jasne. A jestem Zębową Wróżką. Mów, co za skurwysyn ci to zrobił! – w końcu nie wytrzymuję. Zaczynam ryczeć, a Andrzej przytula mnie do siebie. Otwieram się przed nim i mówię mu całą historię: o tym jak Damian zaczął brać narkotyki, w jaki sposób wpadł w ręce policji i o tym co stało się poprzedniej nocy. Widzę jak Wrona z każdym moim słowem staje się coraz bardziej wściekły. Gdy kończę moja opowieść, on nie wytrzymuje:
- Gdzie on mieszka? Powiedz mi tylko, gdzie on mieszka, a obiecuję, że nie będziesz go już nigdy oglądała. -
- On nie mieszka sam. Pewnie siedzi gdzieś wraz ze swoimi „koleżkami”. Sam nie dasz im rady. Zaufaj mi. – patrzę na niego błagającym wzrokiem licząc na to, że odpuści. W końcu łagodnieje.
- W porządku. Nie pójdę do niego, ale zostanę z tobą. -
- Co? -
- To co słyszałaś. Mówiłaś, że ma zamiar przyjść dziś wieczorem. Dobrze się składa, bo mamy parę spraw do przedyskutowania. -
- Nie. Nie mogę ci pozwolić, byś się narażał dla mnie. -
- Nie masz nic do gadania. Co, może mnie wypchniesz z domu? – i tu cholercia ma rację. Nawet gdybym chciała i tak nie dam rady go przepchnąć. Mogłabym co najwyżej odbić się od niego jak kauczukowa piłeczka. I tyle. Oczywiście w tym momencie daje mi o sobie znać zmęczenie i nie jestem w stanie nawet mu opowiedzieć, że może zostać. Andrzej chyba zauważa mój stan, bo zanosi mnie do łóżka i delikatnie na nim kładzie. No, i tak to ja mogę zasypiać co wieczór. Moja kochana, mięciutka pościel i ramiona mojego mężczyzny. To wszystko co mi potrzebne do szczęścia. Andrzej chyba mi się przygląda, ale nie jestem pewna, bo moje powieki powoli się sklejają, aż w końcu zamykają się całkowicie.

- Odpierdol się od niej! Kaśka jest moja i ty nie możesz nic z tym zrobić! -
- Najpierw ją krzywdzisz, a potem liczysz, że jak gdyby nigdy nic wskoczy w twoje ramiona?! To koniec rozumiesz?! Was już dawno nie ma, teraz jestem tylko ja i ona! -
Słysząc te wrzaski zrywam się na równe nogi i próbuję wybiec z pokoju. Łapię za klamkę i…nic. Zamknął mnie. Andrzej mnie zamknął. Zrobił to pewnie po to, bym nie była świadkiem „wyjaśniania pewnych spraw” pomiędzy nim a Damianem. Ale nie ze mną te numery. W szafce znajduje wsuwkę i staram się nią otworzyć zamek. Ręce mi drżą, bo nie mam pojęcia co dzieje się z Andrzejem, a dźwięk tłuczonego szkła wcale mnie nie uspokaja. W końcu udaje mi się wydostać lecz gdy wbiegam do kuchni, widzę jak do czerwonego Audi wbiega Damian i rusza z piskiem opon. Rozglądam się w poszukiwaniu Andrzeja, ale nigdzie go nie widzę. Znajduję go w przedpokoju – siedzi pod ścianą, poobijany, ciężko oddychający, ale żywy. To mnie cieszy, bo obawiałam się najgorszego.
- Jezu, Andrzej. Nie ruszaj się. Zaraz pobiegnę po apteczkę. – mówię, trzymając jego twarz w dłoniach. Z czoła spływa mu krew. Przerażający widok. Z nerwów wszystko leci mi z rąk. Zanim dobiegam do Wrony, to apteczka z moich rąk wypada kilka razy.
- Auć. -
- Wybacz. Będzie szczypać, ale po chwili przestanie. – delikatnie opatruję jego ranę. Dokładnie tak, jak on wcześniej opatrywał mój łokieć.
- Dobrze, już lepiej. Dziękuję. -
- Chodź, powinieneś się położyć, musisz odpocząć. -
Im dłużej widzę Andrzeja w takim stanie, tym bardziej obwiniam siebie. Przecież to ja powinnam rozprawić się z Damianem, nie on. Widzę jak kładzie się na łóżku – zmęczony, ale odrobinę zadowolony.
- Czemu mnie zamknąłeś? – wiem, że to nie czas na pytania, ale chcę po prostu wiedzieć..
- Żeby cię chronić. Widzisz, nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało. A teraz kiedy już po wszystkim, nie musisz się bać. On tu już nie wróci. Jesteśmy tylko ja i ty. – odpowiada wyraźnie szczęśliwy, że ma mnie już na własność.
- Śpij już kochanie. Dobrej nocy. – szepczę mu do ucha. Dosłownie za moment mogę napawać się widokiem śpiącego Andrzeja. „On tu już nie wróci.” – te słowa ciągle brzmiały w mojej głowie, jednak coś mówiło mi, że to nie koniec. Damian nigdy się nie poddaje i zawsze osiąga to co chce. Niestety, tym razem jego celem jestem ja. Zerkam na Andrzeja i ukradkiem kładę się koło niego. Już po chwili sama zasypiam.



Mój mózg pracuje ostatnio na wysokich obrotach więc przed wami nowy rozdział.  Mam nadzieję, że się Wam spodoba :) Tak więc życzę miłej lektury i zachęcam do komentowania.
Buziaki :*