środa, 4 września 2013

Rozdział 7

Kolejny raz wychodzę z opresji cało. Można powiedzieć, że już drugi raz kopię śmierć w tyłek mówiąc: „Nie! Ja jeszcze będę żyć!”.  Powoli otwieram powieki, lecz ku mojemu zaskoczeniu nie widzę tego brzydkiego żyrandola ze szpitala, ale mój własny sufit. Podrywam się z łóżka i rozglądam się wokół. Tak! Jestem we własnym domu! Mój zachwyt przerywa dźwięk wydawany przez mój brzuch, który domaga się jedzenia. Już chcę iść do kuchni, ale w drzwiach zderzam się z Wroną.
- Długo spałaś. Chodź zrobiłem śniadanie. -
Bez słowa idę za nim. Gdy z apetytem pałaszuję omlet, kątem oka dostrzegam najnowszą gazetę. Artykuł z pierwszej strony: „Lokalny gangster zastrzelony przez policję”. Szkoda. Niby Damian był dupkiem, ale kiedyś go kochałam. Zauważam, że Andrzej ukradkiem mi się przygląda.
- Ok, Damiana zastrzelili. A co z resztą? – pytam.
- Uciekł jeden. Do tej pory go nie znaleźli. – wzdycham. Oznacza to, że wciąż nie jestem bezpieczna. – Słuchaj. Wiem, że jest ci ciężko, mi zresztą też. Nie jest łatwo patrzeć jak znowu cierpisz. Mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko, ale zaprosiłem na dziś wieczór kolegów z drużyny. Może to pomoże oderwać ci się od ostatnich wydarzeń. To co zgadzasz się? -
- Dobra, ale błagam nie zróbcie mi bałaganu. Bo jak coś to wiesz, kto to będzie sprzątał? -
- Tak, ja. -
O dwudziestej słyszę dzwonek do drzwi. Szybko otwieram, a moim oczom ukazuje się rozbawiony Maciek Muzaj, a tuż za nim zauważam prawie całą drużynę Skry Bełchatów!
- Cześć! – woła łamaną polszczyzną Nicolas Uriarte.
Gdy już wszyscy wchodzą do środka, a w moim salonie mam tabun rozwrzeszczanych, pełnych testosteronu facetów, dreptam do kuchni po jakieś przekąski. Na miejscu spotykam Karola, który uparcie szuka czegoś w mojej lodówce.
- Hmm, może pomóc? – pytam.
- Nie, dzięki. Ale mam przykrą wiadomość. Soczek ci się skończył. -
- Jak?! Przecież miałam cztery kartony?! -
- Właśnie. Miałaś. -
Super. Ci faceci są w moim domu od dziesięciu minut, a już zdążyli opróżnić mi lodówkę! Wracam do salonu, a tam w ruch poszło już moje Play Station.
- Hej, zagrasz z nami? Wojtek nie ma przeciwnika. – woła Andrzej, a ja postanawiam dołączyć do zabawy. Gdy zajmuję miejsce przy Wojtku, wnioskuję z jego miny, że jest pewny wygranej. Niestety, biedak nie wie, że w Fifę to ja jestem mistrzem. Gładko wygrywam z nim 3:0.
- Przykro mi, ale jesteś mi winien kawę. – mówię, zauważając, że biedny Wojtek jest załamany porażką z dziewczyną. Zerkam na zegarek, a tam okazuje się, że jest już dwadzieścia po północy. Podchodzę do Andrzeja i mówię mu, że idę się położyć. W sypialni rzucam się na łóżko i od razu zasypiam.

Chrapanie. W nocy budzi mnie chrapanie. Po otwarciu oczu nie jestem w stanie nic dostrzec, a gdy próbuję zapalić światło, okazuje się, że nie ma prądu. Bosko. Szybki rzut oka na łóżko – nie ma Andrzeja. Postanawiam zbadać skąd dochodzi chrapanie, jednak nauczona swoim doświadczeniami, wyrzucam róże ze szklanego wazonu, a sam wazon zabieram jako swoją broń. Tak na wszelki wypadek. Powoli schodzę po schodach, co rusz potykając się o różne rzeczy. Gdy w końcu docieram do salonu, zamieram. Wygląda on jakby właśnie przed chwilą został wciągnięty w trąbę powietrzną. Absolutnie nic nie jest na swoim miejscu. Nagle do moich uszu dobiega irytujący dźwięk. To tutaj. To w moim salonie znajduje się źródło chrapania. Nagle zauważam dwie stopy zwisające z mojej kanapy. Pan włamywacz postanowił sobie uciąć małą drzemkę?! Jeszcze odciął mi prąd, bym bała się ruszyć z pokoju. Niedoczekanie. Ostrożnie zbliżam się do kanapy, cały czas trzymając w dłoniach szklany wazon, którym mam zamiar unieszkodliwić złodzieja. W ciszy słychać tylko pikanie mojego serca, które wali jak oszalałe. Już mam uderzyć napastnika w głowę, gdy nagle zrywa się z mojej kanapy wrzeszcząc jakieś słowa w nieznanym mi języku. Odwraca się, a ja w moim włamywaczu rozpoznaję Facundo Conte, który najwyraźniej jak gdyby nigdy nic postanowił uciąć sobie maleńką drzemkę w moim domu.
- Facundo?! Co ty tu robisz? -
- Aktualnie, to próbuję spać. Bardziej zastanawia mnie jednak, dlaczego trzymasz w ręku wazon. – ledwo udaje mu się skończyć wypowiedź, gdy z kuchni wybiera Andrzej w samych bokserkach z ananasem w ręku. Na jego widok ja i Conte jednocześnie wybuchamy śmiechem.
- Co ty chciałeś zrobić tym ananasem? Obronić mnie? – wyduszam z siebie, krztusząc się ze śmiechu.
- To już nawet ty miałaś lepszą broń! – stwierdza Facundo po czym oboje znowu zaczynamy tarzać się po podłodze ze śmiechu.
- Dobra, ktoś mi wytłumaczy dlaczego Facundo śpi u mnie w salonie? -
- Ekhem, no.. tego, ten… - jąka się Andrzej.
- No dalej… -
- Ok, tylko nie bij. Jak poszłaś spać my dalej graliśmy. Niestety w którymś momencie wywaliło korki. Generalnie, to żaden z nas nie jest kotem, więc w ciemności nie widzimy, dlatego gdy ja chciałem pójść po latarkę, niechcący wpadłem na Wojtka, a ten z kolei wpadł na twoje terrarium. -
- Moje terrarium?! -
- Poczekaj, daj skończyć. Oczywiście, bez skaleczeń się nie obyło, dlatego Wojtek postanowił pojechać do domu. Niedługo potem zostaliśmy tylko ja, Facundo, Nicolas i Karol. Gdy Karol odjeżdżał, wyjrzeliśmy przez okno, niechcący zrzucając twojego kwiatka wprost na maskę samochodu Nicolasa. Ten zaczął wyzywać i szybko pojechał do mechanika. Oczywiście zapomniał, że to z nim przyjechał Facundo. Ja nie mogłem go odwieźć, bo wypiłem piwo, dlatego zaproponowałem żeby u nas przenocował. Koniec. -
Jestem wściekła. Mój dom zamienił się w ruinę, a nie dość tego, o mało nie dostałam zawału.
- Nie wiem jak, ale masz doprowadzić mój dom do stanu używalności. A na razie ja wychodzę! – wściekła łapię za torebkę i trzaskam drzwiami. Idę do pobliskiej kawiarni, gdzie przy pomocy małego torcika czekoladowego próbuję odreagować cały stres. Po dwóch godzinach dostaję smsa od Wrony „Wracaj. Dom aż lśni czystością :)” No, ciekawe. Łapię autobus, który podwozi mnie prawie pod mój dom. Przed otwarciem drzwi biorę głęboki wdech. No, raz się żyje. Otwieram drzwi, a tam… O mój Boże! Wszystko jest idealnie. Ten dom chyba nie był taki czysty, nawet pierwszego dnia, kiedy się tu wprowadziłam. Powoli zagłębiam się w moje lokum, nie dowierzając własnym oczom. Wchodzę do kuchni, a tam czeka już zadowolony Andrzej.
- I co? Mam nadzieję, że efekt cię satysfakcjonuje. -
- Jestem wniebowzięta! Jak ty to zrobiłeś? – pytam.
- Niech to pozostanie moją słodką tajemnicą. A tymczasem mam dla ciebie niespodziankę. -
- Jaką? -
- Otwórz. – mówi, podając mi białą kopertę. Patrzę na niego podejrzliwym wzrokiem, ale otwieram ją.
- Andrzej, ale przecież to są… -
- Tak to bilety na samolot. Zabieram cię na wakacje do Włoch. -

Witajcie! Wybaczcie, że tak długo czekałyście na nowy rozdział, ale moja wena odleciała i wcale nie miała zamiaru do mnie wrócić. Bądź co bądź, przed wami kolejna część mojego opowiadania i mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. Buziaki ;*

P.S W kolejnym rozdziale pojawi się nowa postać, która mocno zamiesza w życiu Kasi. :)